Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: „Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”.
Jako ludzie wiary pragniemy – z całą pewnością – również stawać się ludźmi głębokiej modlitwy. Co trzeba więc zrobić, by poznać tajemnicę modlitwy, by nauczyć się przeżywać głęboko każde spotkanie z Panem. Najlepiej zaglądać do Biblii, aby zobaczyć, jak modlili się wielcy bohaterowie wiary, tacy jak Abraham, Mojżesz, Hiob, psalmiści czy inni. My, uczniowie Jezusa odnajdujemy w Nim przykład człowieka modlitwy, a poza tym Jego nauczanie zawiera jakże pouczające w szkole modlitwy lekcje. Poza tym utwierdza nas w przekonaniu, że najważniejsze w naszej modlitwie jest nie to, co mówimy, ale to, jacy jesteśmy.
Dzisiejszy zestaw czytań biblijnych zwraca uwagę na postawę człowieka na modlitwie. Jaka powinna ona być? Spróbujemy znaleźć odpowiedź na to pytanie poprzez refleksję nad usłyszanym Słowem.
Stary Testament, od początku do końca, przedstawia Boga jako Boga ubogich. Tekst Syracha był napisany w czasie okupacji Palestyny przez Greków. Ich kultura urzekała ówczesne społeczeństwo, które charakteryzowało się pogonią za przepychem, komfortem, zarobkiem. Jednocześnie rozwijała się klasa „nowych biednych” – tych, którymi wielu pogardzało i którzy pozostawali na marginesie życia. Mędrzec Syrach reaguje i ostrzega: „Pan jest Sędzią, który nie ma względu na osoby. Nie będzie On wyrządzał krzywdy biednemu… Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu.” Tych, których społeczeństwo odrzuca, tych, którzy stoją z boku, Bóg kocha przede wszystkim, a ich modlitwa dochodzi do nieba. Boże sympatie i antypatie są wyrazem Jego istoty, którą jest Miłość. Bóg lubi obdarzać miłością, miłosierdziem. Kocha tych, którzy potrzebują Jego miłosierdzia i miłości. Kocha tych, którzy w swej prostocie z ufnością zwracają się do Niego, jak do Ostatecznej Instancji. Boli Go, jeśli można tak powiedzieć, gdy ludzie nie potrzebują Jego miłości i wydaje się im, że są samowystarczalni.
Kiedy w czasach Jezusa mówiło się o modlitwie, odruchowo myślało się o faryzeuszach, którzy zwyczajnie długo się modlili. Czy oni naprawdę spełniają nakaz Jezusa, „by modlić się i nie ustawać?” Czy są na słusznej drodze? Aby swoim uczniom, a jednocześnie nam – dzisiaj – odpowiedzieć na te pytania Jezus opowiedział przypowieść o faryzeuszu i celniku. Przypowieść ta nigdy nie przestaje być aktualna. Są to dwa nieśmiertelne portrety.
„Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić – jeden faryzeusz, a drugi celnik.” Faryzeusz należał do elity umysłowej i religijnej. Był człowiekiem, któremu zależało, aby być „w porządku” wobec Boga i zapewne wobec bliźnich. On znał doskonale zasady modlitwy i je przestrzegał. On też wiedział dokładnie, co jest dozwolone, a co zabronione i dokąd można się posunąć bez odstępstwa. Wiedział także, że pełniąc takie a takie czyny, gromadzi zasługi, które dają mu prawo do wdzięczności ze strony Boga i do poważania ze strony ludzi. Był to duchowy kapitalista. Krótko mówiąc, czuł się zadowolony, usatysfakcjonowany swoją gorliwością i nie zastanawiał się bynajmniej, co o tym sądzi Bóg.
Celnik był, być może finansowym kapitalistą z racji swego zawodu, co zresztą ściągało na niego pogardę i niesławę publicznego grzesznika. Unikano go i gardzono. On był tego świadom i z tego powodu cierpiał. Zdawał sobie sprawę, że jest grzesznikiem, ale liczył na miłosierdzie Boże. Nie porównywał się z nikim. Nie szukał sam usprawiedliwienia. „Cnotliwy” faryzeusz opuścił świątynię bardziej zadowolony z siebie. Grzesznik odszedł usprawiedliwiony.
Przypowieść o faryzeuszu i o celniku musiała uderzyć jak grom w słuchaczy Jezusa. Bo jakże inaczej oni widzieli tę sprawę, jak inaczej oceniali. W ich oczach modlitwie faryzeusza nic nie można było zarzucić. A tymczasem końcowe zdanie wszystko odwróciło: „Powiadam wam: Ten odszedł usprawiedliwiony, nie tamten.” Jezus nie tłumaczył się. Ale dodał: „Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża będzie wywyższony”. To krótkie zdanie nie zostało powiedziane mimochodem. Właśnie w tym zdaniu został podany przez Jezusa klucz do lektury tej przypowieści.
Zwróćmy uwagę, że faryzeusz modlił się nie tyle do Boga, ile raczej do siebie samego. Owładnięty jakimś krańcowym narcyzmem (aż pięć razy w tej krótkiej modlitwie używa pierwszej osoby liczby pojedynczej „ja”), Boga zastąpił sobą. Trzeba nam „Bożą bojaźnią” lękać się modlitwy do siebie samego, która nie byłaby oddawaniem chwały i czci Bogu. Trzeba, abyśmy lękali się modlitwy, która nie czyniłaby nas lepszymi: bliższymi Bogu i bardziej otwartymi na ludzi.
Faryzeusz w swojej modlitwie nie prosił Boga o nic, dlatego też nic nie otrzymał. Odszedł ze świątyni nie usprawiedliwiony. Faryzeusz zmienił role: sam przyjął rolę Boga, natomiast Bogu przypisał swoją rolę. Nie pragnął na modlitwie chwalić i czcić Boga, ale chciał, aby Bóg jego chwalił. Bóg w „modlitwie” faryzeusza był pewnym tłem dla jego osobistej dobroci, hojności i wielkoduszności. Stąd miejmy odwagę prosić: kto prosi, ten otrzymuje. a jeśli modlimy się, a nie otrzymujemy, to dlatego, że się źle modlimy (por. Jk 4, 3).
Jeśli Pan wspomina w przypowieści tylko dwóch ludzi, chce przez to zaznaczyć, że u Niego nie istnieje nic trzeciego, nic pośredniego. Każdy z nas musi więc szukać siebie w jednym z tych dwóch. Albo w faryzeuszu, który chwali się tym, co dobrego uczynił. Albo w celniku, który prosi o przebaczenie. A więc, do którego z tych dwóch przybyłych do świątyni jesteśmy podobni? Albo: do którego z nich, od teraz, chcemy być podobni? Dopóki żyjemy, zmiana zawsze jest możliwa.
Faryzeusz z przypowieści to ty. To ja. To my wszyscy. Po trosze – każdy z nas, kiedy mamy się za samowystarczalnych i dziękujemy Bogu, że nie jesteśmy jak inni ludzie. Ileż to razy coś takiego podszeptuje nam serce! Może jednak w nim kryć się subtelny faryzeizm celnika, zadowolonego, mimo iż jest grzesznikiem i gotowego na kompromis, byle nim pozostać. Nie ma gorszej pychy niż fałszywa pokora. Odgrywanie „pokornych” z ostatniego miejsca jest równie daremne jak „sprawiedliwych” – z pierwszego. Faryzeizm może się czaić nawet w pragnieniu zwalczania go!
Modlić się, nie znaczy wypowiadać wiele słów. Modlitwa jest wzniesieniem umysłu do Boga. Modlitwa jest prośbą. Prosić możemy zawsze. Modlić się to znaczy kochać. Kochać możemy zawsze!
Na koniec zwróćmy jeszcze uwagę na przeczytany fragment Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza, w którym Apostoł zdradza nam, jakie były jego uczucia u kresu życia. Nie bez wzruszenia czyta się ostatnie słowa – testament Św. Pawła, napisany w więziennej celi, gdy czekał na wykonanie wyroku śmierci. Był świadom kresu życia. W tej sytuacji rzuca okiem na całość swego życia. Podsumowując je w jednym, ale jakże pięknym zdaniu: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”. Można pozazdrościć takiej oceny wielu lat trudu. Zastanawia fakt, że Paweł świadom zbliżania się do bramy nieba, jakby sprawdza, czy ma ze sobą klucz do tej bramy – wiarę. On wie, że ustrzeżenie wiary to główne zadanie chrześcijanina. Po takim podsumowaniu czeka tylko na spotkanie z Sędzią zawodów, w jakich uczestniczył, i na olimpijski laur. „Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia”.
Paweł uczynił wszystko, co mógł, aby podobać się Panu, ale wiedział, że tylko Pan może ostatecznie oczyścić go z ciemności zalegających w jego wnętrzu. Jedyne, co mu zostało, to powierzyć się Panu i ufać Jego miłosierdziu. Obyśmy wszyscy mieli tę samą postawę serca.