Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie podzielonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
Bóg do nas przemówił. Otwieramy się na Boże Słowo i podejmujemy wysiłek, aby je zrozumieć i przyjąć. Jak zawsze najpierw chodzi o to, aby dobrze zrozumieć przesłanie i odkryć najważniejsze „elementy nośne” przeczytanych tekstów biblijnych. W tym celu zwracamy uwagę na poszczególne słowa. Pomaga to uświadomić sobie, że te konkretne teksty, zapisane w tak dalekiej przeszłości, ale z natchnienia Bożego, zawierają ciągle aktualne orędzie.
Wśród wszystkich proroków Starego Testamentu Jeremiasz jest niewątpliwie tym, który najbardziej przypomina nam Jezusa. Jego własne życie było największym proroctwem dotyczącym Mesjasza. W Jeremiaszu narażonym na szyderstwa, na sprzeciwy i prześladowania ze strony swych rodaków tradycja chrześcijańska widziała żywe i jakże przejmujące proroctwo tragicznego przeznaczenia Jezusa. Zagrożony w swojej wiosce Anatot, maltretowany w stolicy, wrzucony do cuchnącego lochu i poddawany torturom, samotny, bez żony i dzieci, prawie bez przyjaciół, pozostał jednak pewny siebie i całkowicie oddany swej misji. Mimo niezrozumienia i odrzucenia, w samym centrum Jerozolimy, wzywał do nawrócenia, nie wahał się wskazywać palcem na odpowiedzialnych, którzy oszukiwali lud: królów, polityków, kapłanów i fałszywych proroków. Zapowiadał on – i tym zasłużył sobie na najgorsze męczarnie – zburzenie świątyni. On pierwszy mówił o religii „w duchu i prawdzie”.
Przeczytany dzisiaj fragment mówi nam o skazaniu Jeremiasza na śmierć. Prorok stanął wobec realnego niebezpieczeństwa śmierci, które dzięki Kuszycie i królowi Sedecjaszowi zostało zamienione w ciężkie więzienie. Takie same zarzuty podnoszono przeciw Jezusowi: podburza lud, nie myśli o dobru narodu, Istnieje tu wyraźny paralelizm z męką Jezusa, choć dzieje Jezusa są o wiele bardziej dramatyczne. Między Jezusem i Jeremiaszem występują podobieństwa, ale Jezus płaci swym życiem (a nie tylko więzieniem) za swą wierność Ojcu. Poprzez medytację nad tekstami Jeremiasza, mamy lepiej odczytać Ewangelię i zrozumieć tajemnicę Chrystusa. Ku Niemu mamy zwracać nasze oczy, ponieważ jest On jedynym, który nas oświeca; prorocy byli wielkimi ludźmi Bożymi, Jeremiasz pozostaje wśród nich największy, ale tylko Jezus jest prawdziwie wielki i jest naszym wzorem.
Ewangelista Łukasz przypomina nam dzisiaj o posłannictwie Jezusa (12, 49-50) i o skutkach Jego misji (12, 51-53). Dwa pierwsze zdania dzisiejszej Ewangelii mają znaczenie przenośne. Jezus, pragnąc zilustrować to, co wnosi w świat, posługuje się obrazem ognia. Mamy tutaj jedno z najbardziej zagadkowych słów z całej Ewangelii: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął”. O jakim ogniu mówi Jezus? Biblia często odwołuje się do tego symbolu, ale jest on wieloznaczny. U Łukasza obraz ognia jest szczególnie związany z przyjściem Ducha Świętego: „Jan tak przemówił do wszystkich: ‘Ja was chrzczę wodą, lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem’” (Łk 3, 16); „Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym” (Dz 2, 3-4). Według Jezusa głównym zadaniem Ducha Świętego jest rozpalenie serc uczniów, przemienienie ich w skutecznych świadków miłości Bożej.
Jeśli ogień, którym Jezus pragnie zapalić świat, jest ogniem Pięćdziesiątnicy, wtedy zrozumiała jest Jego pełna zapału niecierpliwość, ale także i Jego trwoga: „Jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął!” (12, 49). Zastanawiający jest ten obraz niecierpliwego Jezusa. Ogień Pięćdziesiątnicy zrodzi się z krwi męki. Duch będzie owocem krzyża, miłość, która ma rozpalić ludzi, wypłynie z przebitego serca Jezusa. Wszystko zostanie osiągnięte, gdy wszystko zostanie oddane. Chodzi o ogień miłości, który ma ogarnąć cały świat i wszystkich ludzi (ziemię). Zapłonie on najjaśniej na krzyżu. Chrzest, o którym mowa (12, 50), oznacza mękę i śmierć Jezusa na krzyżu. Wydaje się również, że cały fragment podkreśla gorące pragnienie Chrystusa, by jak najszybciej wypełnić dzieło zbawienia.
A my, jak bardzo pragniemy, żeby Duch Święty przybył do naszych serc i do serc naszych najbliższych, do serc wszystkich ludzi? Dla Jezusa przyjście Ducha Świętego jest rzeczą najważniejszą. On wie, że tylko ludzie odnowieni wewnętrznie przez Ducha Bożego mogą poznać tajemnicę Boga, który stał się człowiekiem, stał się historią, zmarł i zmartwychwstał w konkretnym momencie dziejów.
Dochodzimy do słów najbardziej zadziwiających: „Czy myślicie, że przyszedłem, aby dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. Po czym następuje kilka przykładów. To retoryczne pytanie sugeruje odpowiedź całkiem jednoznaczną: Jezus nie przychodzi na ziemię, aby przynieść pokój. Zresztą potem jest to powiedziane wyraźnie: „Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. Tymczasem już prorocy starotestamentalni mówiąc o Mesjaszu nazywali Go „Księciem pokoju.” Pokój ludziom zwiastują niebiosa, gdy Jezus na świat przychodzi (Łk 2, 14), pokoju życzy ludziom Chrystus, gdy ukazuje się apostołom po swoim zmartwychwstaniu. Całe ziemskie posłannictwo Jezusa jest ujęte jakby w klamry pokoju. Jak więc rozumieć to oświadczenie pochodzące od samego Jezusa, że przynosi ludziom nie pokój, lecz rozłam. Ewangelista znów przypomina, że przyjście Chrystusa na ziemię, sama Jego osoba, działalność i nauczanie wywołają wśród ludzi wieloraką reakcję. Chrystus jest „znakiem sprzeciwu” (Łk 2, 34) i powodem rozłamu przez to, że wymaga stanowczo opowiedzenia się za lub przeciw sobie. Wierność Ewangelii wymaga czasem wyborów idących tak bardzo pod prąd, że nie mogą przejść niezauważone, zwłaszcza przez tych, którzy żyją obok nas.
Jakże często zdarzają się nam – ludziom wierzącym – sytuacje, w których wiemy, że musimy wypowiedzieć słowa protestu albo niezgody, które wywołają sprzeciw drugich i zburzą nasz „święty spokój”. Czasami nie potrafimy ich wypowiedzieć. A jednak wierność Chrystusowi i Jego wymagającej Ewangelii, czasami zwykła uczciwość, skłaniają nas do pokonania wewnętrznego oporu nawet wówczas, gdy irytuje nas udawanie, że wszystko jest w porządku, zasłanianie zła grzecznością, obojętnością lub poczuciem wstydu. Tym bardziej, że to właśnie Chrystus przymusza do czynienia wyborów, które prowadzą do rozłamów. Każda prawdziwa miłość wymaga wyborów, ofiar, eliminacji. Wymagania stawiane przez Jezusa ludziom zmuszają ich do ustawicznej i nieubłaganej walki wewnętrznej. Konieczność podporządkowania się tym wymaganiom bez reszty każe poróżnić się czasem, a niekiedy i rozstać nawet z najbliższymi. Wypadnie, być może, sprzeciwić się rodzeństwu, krewnym, przyjaciołom, co zresztą zapowiadali już prorocy Starego Prawa (Mi 7, 6n). Decyzja podporządkowania się nakazom Jezusa musi być bezwzględna, pozbawiona jakichkolwiek zastrzeżeń, choćby to miało kosztować bardzo wiele. I t utaj, orędzie ewangeliczne z dzisiejszej niedzieli zmusza do pilnego rachunku sumienia. Czy nasz styl życia prowadzi nas do dokonywania wyborów idących pod prąd czy też nikt się nie orientuje, że pewnego dnia zostaliśmy napełnieni Duchem Świętym?
Autor Listu do Hebrajczyków różnego rodzaju zmagania na drodze ku chrześcijańskiej doskonałości nazywa „zawodami”. A zatem potwierdza naukę Jezusa, że na drodze wiary nigdy nie będzie lekko. Jednak zaznacza, że ów bieg w zawodach nie odbywa się on w samotności, zawodnik Boży biegnie na oczach i przy zachętach „mnóstwa świadków”, a mianowicie wszystkich świadków wiary, począwszy od pierwszego wśród wierzących, Abrahama, który wyruszył w drogę na wezwanie Boga. Co więcej, nasz bieg nie odbywa się w niepewności: ktoś nam przewodzi. Jezus jest naszym trenerem, naszym poprzednikiem, tym, który doprowadza nas do osiągnięcia mety i wręczy nam wielką nagrodę Królestwa.
Na znak dany przez Jezusa rozpoczęliśmy start w wierze: powinna ona trwać i rozwijać się aż do końca. Wiara dopomoże nam przekroczyć przeszkody w ślad za Jezusem, który „opierał się aż do przelewu krwi i przecierpiał krzyż, nie bacząc na (jego) hańbę”. Trzeba wyrzec się niepewnej radości, tej, którą daje świat, ale na rzecz prawdziwej radości, tej która zapewnia zwycięstwo nad grzechem. Trzeba ciągle burzyć stary porządek i podejmować wewnętrzną walkę, aby budować nową hierarchię wartości, w której Chrystus i Jego Ewangelia Miłości będą na pierwszym miejscu.