Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął Go pytać: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jezus mu rzekł: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”. On Mu odpowiedział: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Wówczas Jezus spojrzał dookoła i rzekł do swoich uczniów: «Jak trudno tym, którzy mają dostatki, wejść do królestwa Bożego». Uczniowie przerazili się Jego słowami, lecz Jezus powtórnie im rzekł: „Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego”. A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: „Któż więc może być zbawiony?” Jezus popatrzył na nich i rzekł: „U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe”. Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą”. Jezus odpowiedział: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”.
Przeczytane dzisiaj dwa wiersze czwartego rozdziału Listu do Hebrajczyków stanowią niejako hymn – pieśń na cześć BOŻEGO SŁOWA i dostarczają refleksji na temat mocy tego SŁOWA. Słowo Boże zarówno to, które rozbrzmiewało na pustyni wobec nieposłusznych Izraelitów, jak i to, które zabrzmi w dniu sądu, jest niepodobne do słowa człowieka. Jest żywe i pełne mocy. Ocenia i określa rzeczywistą sytuację ludzkiego serca, przynosi błogosławieństwo tym, którzy przyjmują je w wierze, wyrok natomiast tym, którzy je lekceważą.
To, co autor Listu do Hebrajczyków mówi na temat Bożego słowa, znajduje potwierdzenie w odniesieniu do przeczytanego fragmentu Ewangelii, który jest z całą pewnością bardzo nam bliski. Do Jezusa podszedł człowiek (według św. Mateusza – młodzieniec), który postawił Mu pytanie: „Nauczycielu, co dobrego mam uczynić, aby otrzymać życie wieczne?” Wyjątkowe znaczenie ma końcowa część pytania: „aby osiągnąć życie wieczne?” Ten człowiek ujął swoje życie w perspektywie CELU – chce uczynić swoje życie celowym i sensownym. Człowiek, który zbliżył się do Jezusa znał cel: osiągnąć życie wieczne.
To nie Pan wyszedł na spotkanie tego człowieka, ale on sam, powodowany „niespokojnym sercem”, wybiegł Jezusowi naprzeciw. Został ponadto podkreślony wysoki poziom jego pragnień. Jest to człowiek bardzo zaawansowany, jeśli chodzi o wychowanie swego serca. Pragnął uczynić coś dobrego, coś, co dałoby mu szansę osiągnięcia życia wiecznego. Ten człowiek, powiedzielibyśmy dzisiaj, że chciał nadać swemu życiu, które oceniał jako mało zaangażowane i dlatego narażone na ryzyko ostatecznej klęski, więcej sensu. Nie wystarczało mu życie uczciwe i sądził, że nie daje mu ono żadnych gwarancji na wieczność. Był niespokojny, ponieważ pragnął czegoś więcej, czegoś, co przekraczało to, co już miał i kim już był.
Jezus przede wszystkim uwolnił „tego człowieka” od strachu. Wyjaśnił mu, że aby osiągnąć zbawienie, wystarczy zachowywać przykazania, to znaczy pozwolić się prowadzić podwójnej miłości: Boga i bliźniego. Okazało się jednak, że odpowiedź dotycząca przykazań nie była satysfakcjonująca, gdyż ów człowiek nadal pytał Jezusa: „Przestrzegałem tego wszystkiego…” Znał przykazania i wszystkie je zachowywał. To go jednak nie zadawalało. Zrodził się w nim głód czegoś większego, czegoś bardziej wartościowego. Dlatego przyszedł do Chrystusa. Stając przed Jezusem odczuł, że mimo wszystko nadal mu czegoś brakuje. W tym wyczuwa się TĘSKNOTĘ ZA PEŁNIĄ.
Co na to Jezus? Ewangelista zapisał: „Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu”. Zanim Jezus przemówił do owego człowieka, najpierw „spojrzał na niego z miłością”, czy też dokładniej: „spojrzał na niego i umiłował go”. Więcej, przemówił do niego dopiero po tym, jak przyjrzał mu się z miłością. W ten sposób zostało podkreślone ze specjalnym naciskiem, że wszystko, co Jezus zaproponuje jest przede wszystkim odpowiedzią na pragnienia tego człowieka oraz darem miłości i konsekwentnie – ma na celu przede wszystkim jego własne szczęście. I nie może być inaczej, ponieważ „umiłował go”. W takim kontekście należy rozpatrywać słowa, które Jezus powiedział: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”
Seria imperatywów: „idź”, „sprzedaj”, „rozdaj”, reprezentuje warunek, by w pełni uwolnić pragnienie czegoś więcej i by przeżywać je sercem otwartym na oścież. Człowiek, który podszedł do Jezusa, usiłował żyć zbyt wieloma „skarbami”, podczas gdy nie można mieć nawet dwóch, ponieważ oznacza to ryzyko rozgrywania jednego przeciwko drugiemu. Stąd wynika radykalne żądanie sprzedaży wszystkiego i ukierunkowania się na jedyny skarb w niebie. Umiejętność wyrzeczenia się jest warunkiem i prawem miłości, ponieważ miłość oznacza wybór, a wybór zakłada ofiarę z tego, czego się nie wybrało.
Stała się rzecz niezwykle ważna. Chrystus nakreślił temu człowiekowi drogę odpowiedzi na wezwanie do czegoś więcej. Nauczyciel zaprosił go, by wszedł na drogę doskonałości. Miał wyzbyć się wszystkiego, co posiadał i pójść za Nim. Jeszcze nie dał Bogu wszystkiego ten, kto może dać więcej. I oto, człowiek, zachowujący dotąd wszystkie przykazania, okazał się niezdolny, by uczynić o własnych siłach następny krok. Zakończenie rozmowy zawiera odcień goryczy: „Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.” Pragnienie dobra i sensu zgasło w momencie, w którym trzeba było zostawić wszystko inne. Odszedł zasmucony.
Przypomniana historia, być może wydaje się nam dziwna, obca, a w każdym razie daleka od zwyczajnych naszych codziennych trosk i problemów. Dlaczego? Bo dotyczy pytania: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, by osiągnąć życie wieczne?” Kto z nas dzisiaj jest prawdziwie zainteresowanych i zatroskanych życiem wiecznym? Czasami ktoś mówi, czy można uwagę kierować ku życiu wiecznemu, kiedy nie możemy sobie poradzić z życiem tutaj i teraz? Czy więc wysłuchana Ewangelia jest zdezaktualizowana? A może i przestarzała wydaje się odpowiedź Jezusa na postawione pytanie: „Znasz przykazania…” oraz zaskakuje nas swoją odpowiedzią człowiek z Ewangelii: „Wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”? Ewangelia jest Dobrą Nowiną skierowaną do wszystkich ludzi, a więc jednak są w niej słowa do nas, na dziś i na jutro.
Wnioskuję, że przeciętność nas nie interesuje. Ufam, że i w nas dokonuje się przejście od życia wedle przykazań do życia w świadomości daru. Chcemy dać Bogu coś więcej, aniżeli proste wypełnianie podstawowych przykazań. A jeśli tak, to musimy pamiętać, że pragnienie „czegoś więcej” nie wyrośnie na wierze słabej i kruchej, ono się zrodzi u człowieka głęboko zaangażowanego w bliskie przeżywanie swej relacji z Bogiem. Stąd ważny postulat: konieczny jest wzmożony wysiłek wewnętrzny związany z pogłębianiem i dojrzewaniem naszej wiary. „Praca nad wiarą” staje się czymś podstawowym i warunkującym słuszne wybory i decyzje. Odważę się w tym miejscu wypowiedzieć pewną myśl: wydaje mi się, że u wielu młodych ludzi ich rozterki dotyczące wyboru dalszej drogi życia są konsekwencją zbyt słabego – mimo wszystko związania ich osoby z Osobą Boga. Słaba wiara, wiara płytka, gdzie nie ma w pełni osobowego przeżywania obecności Boga, gdzie człowiek nie „konsultuje” swych codziennych decyzji z Bożą wolą, gdzie człowiek sam – bez udziału Boga – stanowi o wielu swych krokach, ta słaba wiara sprawia, że kiedy nadchodzi moment poważny, decydujący, ów człowiek nie wie co wybrać.
Pytanie: „Co mam czynić, aby posiąść życie wieczne?” jest pytaniem o sens życia. Co mam robić, aby moje życie miało sens? ABY PEŁNIEJ ŻYĆ! Posiąść wieczność znaczy tyle, co mieć głębię życia w sobie. Wiecznym jest to, co pozostaje, co posiada nieprzemijające znaczenie. Życie sensowne jest życiem wiecznym. Dlatego możemy powiedzieć, że już w tym ziemskim, teraźniejszym życiu spotykamy się z wiecznością, bo spotykamy się z sensem. Dlatego wieczność to nie coś co nas nagle zaskoczy; my ją sami sobie przygotowujemy naszymi wyborami i postawami.
Każde otwarcie przez nas Pisma Świętego jest jakby nowym pytaniem owego młodzieńca: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Jeśli po jego zamknięciu, po zakończeniu swojej rozmowy z Panem, odchodzimy smutni, albo przynajmniej niewystarczająco uradowani, powinniśmy się nad sobą zastanowić. Słowo o życiu wiecznym, o tym, co do niego prowadzi i co od niego odwodzi, które Jezus kieruje do każdego z nas, powinno być zawsze powodem radości. Jeśli jej nie mamy przy słuchaniu Jego słowa, przypatrzmy się, w czym jeszcze jesteśmy bogaci, do czego jesteśmy jeszcze przywiązani.
Historia przedstawiona w Ewangelii nie kończy się na samym odejściu owego człowieka. Jest wiele sygnałów w Ewangelii Marka, które sugerują, że to on sam nim był. Mimo początkowego odejścia w końcu więc i dołączył do grupy tych, którzy poszli za Jezusem. W tym sensie nawet finał naszego opisu jest źródłem nadziei. Jest on mianowicie źródłem nadziei dla tych wszystkich, którzy nie zakochują się od pierwszego wejrzenia i których bez przygotowania nie stać na maksymalną wielkoduszność. We wszystkich tych przypadkach czas ma szansę zrobić swoje, tak że w końcu miłość może okazać się potężniejsza od lęku. O ile tylko pozwolimy się jej prowadzić.
Poza tym, prośmy każdego dnia Boga o mądrość. Dla Izraelitów manifestacją Mądrości była Tora – Prawo nadane przez Boga za pośrednictwem Mojżesza. Jednak już w Starym Testamencie budziło się pragnienie poznania Mądrości głębszej, żywej – przykładem jest modlitwa z Księgi Mądrości. Natchniony autor mówi o mądrości: „Przeniosłem ją nad berła i trony i w porównaniu z nią za nic miałem bogactwa”. Mądrość bowiem posiada nie ten, kto wie, jak zdobyć władzę i dobra materialne, ale ten, który umie się nimi posługiwać rozsądnie i dla dobra bliźnich.