Wyniki wyszukiwania dla:

Komentarz do Słowa Bożego 10 Niedziela

X NIEDZIELA ZWYKŁA

Oz 6, 3-6; Ps 50; Rz 4, 18-25;

Mt 9, 9-13

Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” A on wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to faryzeusze, mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On, usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.

Jezus nie przyszedł powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mt 9, 13). Niełatwo jest nam zaakceptować tę prawdę, podobnie jak niełatwo jest nam przyznać się do własnego grzechu. Często, jak faryzeusze, uważamy, że błogosławieństwo Boże jest czymś, co się nam należy, na co zasłużyliśmy sobie swoim życiem. Sądzimy, że za nasze wysiłki i składane ofiary Bóg powinien nam odpłacać dobrem. Nie zauważamy, że w ten sposób stawiamy na pierwszym miejscu siebie, traktując Boga jak kogoś, kto powinien spełniać nasze plany. Izraelitom także trudno było przyjąć prawdę o bezinteresownej miłości Boga, dlatego musiał posyłać do nich proroków, aby przekazywali im Jego słowa: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary” (Oz 6, 6). Ta prawda objawiała się w historii Izraela od najdawniejszych czasów: Bóg od początku pragnął skłonić serce człowieka do miłości wypływającej z wolnej woli, z głębi serca, a nic ze strachu czy wyrachowania. Przykładem takiej miłości jest dla wszystkich wierzących Abraham, który nie zawahał się złożyć w ofierze jedynego syna, ufając w Bożą miłość i dobroć. Wystawiając Abrahama na próbę, Bóg nie pragnął krwi Izaaka, ale miłości Abrahama. Widząc, że serce ojca zwróciło się ku synowi, zamiast ku Niemu, chciał znowu przyciągnąć go do siebie.

Jakże wymowna jest ta Ozeaszowa pieśń zawiedzionego Boga, który umiłował ponad wszystko. Boga, który postawił na człowieka, jemu zawierzył i zaufał, jego pokochał jak samego siebie. Plan Bożej miłości został rozciągnięty się na wszystkie wieki. Cała historia Izraela, a potem Kościoła – nowego Izraela Bożego – jest historią miłości. Bóg od początku wybierał ludzi słabych i grzesznych, związywał się z nimi przymierzem, obdarzał łaskami i troszczył się o ich życie. Gdy nadeszła pełnia czasów, zesłał swojego Syna, aby przyjąwszy postać ludzką, przyniósł wybawienie i uzdrowienie tym, „którzy się źle mają” (Mt 9, 12).

Kościół nieustannie od wieków głosi tę samą dobrą nowinę: Chrystus umarł za wszystkich ludzi wyzwalając ich spod jarzma grzechu. „On to został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia” (Rz 4, 25).

Jezus z Nazaretu przypomniał prawdę o niekończącej się miłości TEGO, KTÓRY JEST – dla każdego człowieka; nawet dla najbardziej odrażającego grzesznika, jak to wspaniale ukazuje dzisiejsza Ewangelia, mówiąca o powołaniu celnika Mateusza.

Powołanie Mateusza nie różni się od powołania pierwszych czterech Apostołów. Jezus powiedział do niego: „Pójdź za Mną”, a on podniósł się i poszedł za Nim. Opowiadanie o jego powołaniu jest wzorcowe: Jezus przechodził, zauważył Mateusza „siedzącego” na cle, całego pogrążonego w swojej ludzkiej i niezbyt uczciwej pracy. Zawód celnika automatycznie dyskredytował go w oczach innych, lecz Pan przez spojrzenie i słowo wezwał go na nową drogę. Odpowiedź Mateusza, podobnie jak pierwszych Apostołów, była natychmiastowa, bezwarunkowa. Spotykamy tutaj jedno z najpiękniejszych świadectw działania łaski powołania na ducha ludzkiego. Nawet, założenie, iż ta odpowiedź była kulminacją wcześniejszych kontaktów, ostateczną decyzją poprzedzoną przemyśleniami i rozmyślaniami, w niczym nie umniejsza prawdzie tego wydarzenia.

Mateusz potrafił stracić siebie, aby siebie odnaleźć. Powołanie wytrąciło z uzyskanej pozycji i nabytych zabezpieczeń (Mateusz: siedział za stołem). Zmusiło go do działania (wstał i poszedł za Nim). A zatem z bezpiecznego ustatkowania przeszedł do dynamicznego ruchu. Kiedy Jezus powołuje, równocześnie zaprasza do wejścia w osobową relację z Nim samym i porzucenia niepotrzebnych już, czy wręcz banalnych zajęć, aby zaangażować się w pójście za Nim niespodziewanymi i niemożliwymi do przewidzenia drogami.

Wezwanie Jezusa – jak zauważamy – nie przymusza człowieka. Ono daje mu wolność i siły potrzebne do okazania posłuszeństwa impulsowi własnego serca. W powołaniu możemy rozróżnić dwa elementy: przemawia Ten, który czyni człowieka zdolnym do podjęcia decyzji, najlepszej z możliwych; przemawia Ten, który napełnia życie człowieka treścią, najlepszą z możliwych. A zatem potrzeba tylko odwagi i wiary w powołanie.

Droga Mateusza zapoczątkowana oderwaniem się od stołu poborcy podatków zaprowadziła go do innego stołu, który stał się stołem – biesiadnym. Przy pierwszym stole siedzieli klienci, którzy nie darzyli Mateusza sympatią. Przy drugim zasiedli jego koledzy po fachu, przyjaciele, być może ktoś z rodziny, a z całą pewnością grzesznicy. Ale przede wszystkim przy tym drugim stole zasiadł również Jezus i uczestniczył w uczcie. Spotkanie z Jezusem dokonało w nim radykalnej przemiany, w wyniku której zdecydował się pójść za Nim. Owocem tego spotkania nie była tylko nowa osobowa relacja z Jezusem, ale również jakościowe nowe relacje z innymi ludźmi. A zatem, idąc za Jezusem zawsze się zyskuje.

Jezus nie bierze w obronę postawy celników i grzeszników, On wie doskonale, że ich postępowanie jest złe i właśnie dlatego chce im pomóc. Przecież właśnie tacy ludzie oczekiwali od dawna Boga, który jest lekarzem (por. Jr 8, 22).

Zasiąść z Jezusem przy jednym stole oznacza porzucić własny sposób patrzenia na rzeczywistość i na samego siebie. Kto złączy swoje życie z Jezusem, tego własny sposób patrzenia na rzeczywistość i samego siebie upodabnia się powoli do sposobu patrzenia Jezusa; utożsamiania z Nim. A On odwołując się do słów proroka powiedział: „Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: ‘Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”.

„Idźcie i starajcie się zrozumieć” – jest to typowa szkolno-rabinistyczna wypowiedź, która ma pobudzić do myślenia i właściwego zrozumienia rzeczywistości. Jezus poddał krytyce postawę faryzeuszów i zachęcił ich do dogłębnej refleksji nad ich życiem. Warto tu przytoczyć inny tekst biblijny: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać” (Mt 23, 23). Surowa religijność faryzeuszów musi być wyzwolona z więzów formalizmu i doprowadzona do miłości, do miłości, która wyraża się w miłosierdziu. Jakże wymowne są słowa Jezusa: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”.

Już nie po raz pierwszy zaskakuje nas postawa Jezusa wobec człowieka. Głównym atrybutem Jezusa – Boga jest miłosierdzie. Obecnie zawężamy jego znaczenie do dobroczynności, która jest przecież tylko jednym z przejawów miłosierdzia. Patrząc na życie Jezusa możemy uczyć się, co naprawdę znaczy miłosierdzie, bo Jego życie było jednym wielkim miłosierdziem wobec ludzkości.

Współcześni Chrystusowi ludzie prosili wielokroć o miłosierdzie. Także dzisiejszemu światu jest ono potrzebne. My zostaliśmy wezwani, aby to właśnie miłosierdzie szerzyć. W jaki sposób? Przychodzą mi na myśl dwa ważne sposoby: słowa i czyny. Najpierw powinniśmy głosić prawdę o Bożym miłosierdziu. „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” – te słowa nie tylko objawiają właściwe posłannictwo Chrystusa, ale powinny stać się mottem Kościoła wszystkich czasów – także dzisiejszego Kościoła!!!

Ale miłosierdzie to nie tylko słowa, to także nasze konkretne czyny – jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do czynienia miłosierdzie wobec innych ludzi. Dziś Ewangelia ukazuje nam dwie możliwe drogi – drogę zaślepionych i wyzbytych miłości faryzeuszów oraz drogę miłosiernego Jezusa. Wybór należy do nas!

Bóg pragnie od nas miłosierdzia, nie ofiary. Posłał na świat swego Syna, by okazać nam swoje miłosierdzie, swoje współczucie. Posłał Go, aby objawił nam z wielką mocą bezwarunkową miłość Boga do każdego człowieka. My, którzy doświadczyliśmy Bożego miłosierdzia, mamy je okazywać innym.

ks. dr Ryszard Kempiak sdb


Podziel się tym wpisem: