Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, Jezus powiedział: ”Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”. Zapytali Go: ”Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie?”. Jezus odpowiedział: ”Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: „Ja jestem” oraz „nadszedł czas”. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Wtedy mówił do nich: ”Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.
Zbliżamy się do końca roku liturgicznego i dlatego Kościół wzywa nas do zwrócenia naszego spojrzenia na Dzień Pański. Bóg, w którego wierzymy, objawił się na Synaju jako „ten, który jest”, wkraczając w nasze czasy. On stworzył wszechświat i ukształtował każdego z nas zgodnie ze swym doskonałym zamysłem. On też wiedzie czas ku końcowi. Nadejdzie kiedyś ostatni dzień. Będzie to wielki Dzień Boga. Na ten Dzień wszystkie narody i świat cały mają się przygotować. Będzie to Dzień straszny, Dzień sądu dla wszystkich bezbożnych. Ale dla przyjaciół Boga, a więc dla tych wszystkich, którzy wytrwają w wierze, będzie to Dzień zwycięstwa! Przypomina to prorok Malachiasz: „A dla was, czczących moje Imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i przyniesie ono uzdrowienie w swoich promieniach”.
Jezus, który doskonale objawił miłość Boga, pragnął jak najlepiej przygotować ludzi na Dzień Pański. Pragnął uczynić swoich uczniów ludźmi wiary, ludźmi, którzy będą bardziej cenić Boże drogi niż swoje własne. Wiedział jednak, że aby to się stało, muszą oni wyzbyć się wielu dotychczasowych przekonań, niezgodnych z Bożą mądrością. Czytany dzisiaj fragment Ewangelii Łukasza jest częścią ostatniej mowy Jezusa, nazywanej mową eschatologiczną. Jezus próbował wpłynąć na myślenie uczniów, komentując ich zachwyt na widok świątyni jerozolimskiej (Łk 21, 5). Wiemy, że Świątynia Salomona została zburzona w 586 r. przed Chr., a następnie odbudowana przez Zorobabela po powrocie z wygnania babilońskiego. Była to jednak świątynia stosunkowo mała i skromna. Herod Wielki, który wprawdzie był despotą, lecz miał wielkie zamiłowanie do architektury, sporządził wielki plan odbudowy świątyni. Sztuki budowlanej musieli się uczyć sami kapłani, aby świątynia nie została zbudowana nieczystymi rękami. Prace rozpoczęto w 19 r. przed Chr., a więc w czasach Jezusa świątynia była całkiem nowa. Była nawet jeszcze niedokończona. Ostateczny wystrój otrzymała dopiero w 64 r. po Chr. za rządów Heroda Agryppy II i Albinusa; w czasie publicznej działalności Jezusa architekturę budowli w istotny sposób uzupełniono. Według Ewangelii Jana, gdy Jezus nauczał około 27 r. po Chr., budowa świątyni trwała już 46 lat (J 2,20). Odnowiona świątynia była dużo większa od świątyni Salomona i stanowiła wspaniały widok dla pielgrzymów. Uważano ją za jeden z siedmiu „cudów starożytnego świata”. Mówiło się: Ten, kto nie widział Jerozolimy z jej pięknem, ten nigdy nie zaznał radości. Ten, kto nie widział sanktuarium, ten nigdy nie widział prawdziwie pięknego miasta. Świątynia była chlubą Izraela, znakiem jego jedności, jej istnienie dawało poczucie bezpieczeństwa całemu narodowi.
Gdy uczniowie podziwiali wygląd świątyni, Jezus powiedział im, że przyjdzie czas, kiedy zostanie ona całkowicie zniszczona. Wobec wspaniałości świątyni, tak drogiej sercu Żyda, Jezus wypowiedział „gorszące” słowa, nie pozbawione jednak pewnego uzasadnienia w dawnych proroctwach biblijnych (por. Mi 3, 12; Jr 7, 1-15; 26, 1-19; Ez 8, 11): „nie pozostanie kamień na kamieniu, wszystko legnie w gruzach.” Opis mających nastąpić zdarzeń przywodzi na myśl rok 70., kiedy po wielu miesiącach zaciekłego oblężenia miasta przez wojska rzymskie Jerozolima poddała się. Później, powstanie wzniecone w 132 r. po Chr. przez podającego się za mesjasza niejakiego Bar Kochbę doprowadziło do całkowitego zniszczenia miasta przez Rzymian. Cesarz Hadrian uczynił z Jerozolimy miasto pogańskie. Proroctwo Jezusa zadziwiająco i dokładnie się spełniło.
Twardy wyrok Jezusa był w domyśle zapowiedzią „dnia Pańskiego”. Bóg dokona nieubłaganego sądu nad światem i nad swoim ludem. Wobec tej perspektywy postawa słuchaczy Jezusa była infantylna, kierowana tylko ciekawością, co zresztą zdarzyło się przy tylu różnych okazjach. Słuchający ludzie reagowali na słowa Jezusa, formułując pytanie: „Nauczycielu, kiedy więc to się stanie i jaki będzie znak, że to wszystko już nadchodzi?” (20, 7) Zatrzymajmy się na tym pytaniu: to, o co lud zapytał Jezusa, dotyczyło wyłącznie świątyni, pośrednio również miasta Jerozolimy. Pytanie pochodziło od ludu. Lud zainteresowany był losem świątyni, a tym samym losem Izraela. Lud chciał znać dwie rzeczy: czas, w jakim nastąpi zniszczenie oraz znak, jaki to poprzedzi. Ludzie martwili się tym „kiedy” i „jak”.
Jezus nie dał się wciągnąć w przewidywania przyszłości, lecz chciał nade wszystko skłonić słuchaczy do przyjęcia postawy czynnej i pełnej nadziei. Używał symboliki apokaliptycznej, czyli odwoływał się do obrazów okrutnych wojen, klęsk żywiołowych, zarazy, „strasznych zjawisk i wielkich znaków na niebie.” Wszystko po to, aby pobudzić swoich słuchaczy do nawrócenia i dokonania wyboru królestwa Bożego. Przestrzegał przed fałszywymi mesjaszami i fałszywymi prorokami. Istnieć oni będą zawsze. Wszyscy to mają wspólne, że są pewni siebie, że uważają się za wielkie powagi i że przypisują sobie charyzmat nieomylności. Nieszczęście leży w tym, że pociągają w swoje ślady naiwnych, przed oczyma ich roztaczając olśniewające widoki wolności i autentyczności. Przebudzenie jest okrutne, kiedy się okazuje, że zostało się oszukanym i pogrążonym w jeszcze głębszym smutku. Stąd Jezus wzywał, aby nie dać się złapać w zwodnicze sidła: „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono”. Słowa Jezusa nie straciły na aktualności: „Nie idźcie za nimi!” (21, 8). Nie zwracajcie uwagi na owych głosicieli, którzy przed każdym kryzysem ludzkości zapowiadają koniec świata.
Jezus zapowiedział swemu Kościołowi: „Jeżeli mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20). Od dwóch tysięcy lat prześladowanie nigdy nie przestało nękać Kościoła. Występowało stale pod taką czy inną postacią do tego stopnia, że Kościół uznał je za znak autentyczności, za łaskę i w końcu za źródło radości. Jezus zapowiedział prześladowanie jako przychodzące po trochu zewsząd, ale przede wszystkim ze strony przywódców narodów oraz ze strony członków własnej rodziny. „Nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele” będą Jego uczniów stawiać przed ludzkimi trybunałami. „Będzie to dla was okazja do składania świadectwa” – wyjaśniał Jezus.
Od chwili, gdy światło Chrystusa zajaśniało po raz pierwszy, ciemność nieustannie próbuje je ogarnąć. Aż do dnia ostatecznej bitwy konflikt między królestwem światła i królestwem ciemności będzie trwał nieprzerwanie. Ciemność tak bardzo „nienawidzi” światła, że zmaganie to będzie się nasilało, trwając tak długo, aż wszystko, co znamy, zostanie obrócone w perzynę. Wszystko, prócz samego Boga. Nigdy się nie zmienia Ten, który nas stworzył z miłości i kocha nas od początku. Jego cierpliwość nigdy się nie skończy. W Chrystusie Bóg objawił nam swoją niewysłowioną dobroć, współczucie i łagodność. Ojciec nigdy nas nie zostawi i nie pozwoli, by ludzie zniszczyli się sami całkowicie i ostatecznie. Bóg czeka cierpliwie, „nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3, 9).
Rozważając powtórne przyjście Jezusa, jak to czynimy zawsze w tym okresie roku liturgicznego, mamy dwa wyjścia: albo pozwolimy, by opanował nas strach, albo będziemy pamiętać, że Bóg ma władzę nad wszystkim. W Chrystusie jesteśmy całkowicie bezpieczni i „włos z głowy [nam] nie zginie” (Łk 21, 18-19). Znamy Tego, w którego uwierzyliśmy – Jezusa, który poniósł śmierć z miłości do nas. On zachowa nas aż do swojego przyjścia w chwale. W Nim możemy bez wahania złożyć naszą ufność i nadzieję. Gdy będziemy doświadczać takich przeciwności, jakie zapowiadał Jezus, nie traćmy nadziei. On sam przecież zapewnia nas i pociesza: „Nie trwóżcie się… ocalicie wasze życie” (Łk 21, 9.19). Nie musimy nawet obmyślać swojej obrony, gdyż Jezus podsunie nam, co mamy odpowiadać naszym przeciwnikom. Z Chrystusem nigdy nie jesteśmy sami! Otwórzmy nasze serca przed Nim i powierzmy wszystko – każdy czas i godzinę – Jego troskliwej miłości.
Pamiętajmy, że Kościół jest wspólnotą „tych, którzy z miłością oczekują Pana” (2 Tm 4, 8). Właśnie dla podtrzymania Tesaloniczan w trzeźwości i czuwaniu Paweł dał im praktyczne rady, a przede wszystkim wzywał ich do nie ulegania tej postaci odstępstwa, jaką jest bezczynność. Zapraszał, aby wszyscy włączali się w przykładne życie pracy. Według Pawła jest to zgorszeniem, jeżeli chrześcijanin nie uwierzytelnia swego życia za pomocą własnej pracy i zaangażowania społecznego. Dla próżniaków Paweł – ten tytan pracy – ma bardzo twarde słowa: „Jeśli kto nie chce pracować, niech też nie je”.
Kiedy celebrujemy Eucharystię, Jezus chce budować z nas wspaniałą świątynię. A to oznacza, że musi oczyszczać nas ze światowego myślenia. Niektóre rzeczy są tak oczywiste, że wystarczy szczerze za nie przeprosić podczas aktu pokutnego. Niekiedy jednak mentalność świata wkrada się w nas tak subtelnie, że możemy jej zupełnie nie dostrzegać. Dlatego właśnie potrzebujemy Ducha Świętego. Czy pozwolimy Mu jednak swobodnie dokonywać w nas wszystkiego, czego potrzeba, aby nas wyzwolić?