Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”. Oni odpowiedzieli: ”Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: ”A wy, za kogo Mnie uważacie ?”. Piotr odpowiedział: ”Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: ”Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Potem mówił do wszystkich: ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.
Wyjdźmy w naszej refleksji od przeczytanego fragmentu Ewangelii Łukasza. Ewangelistę – jak słyszeliśmy – nie interesuje miejsce, gdzie dokonało się wyznanie Piotra. Marek i Mateusz podają, że było to w pobliżu Cezarei Filipowej (por. Mk 8, 27-30; Mt 16, 13-20). Moment ten musi być bardzo ważną chwilą dla Jezusa i dla uczniów, jeśli Łukasz ukazuje ponownie Jezusa na modlitwie, na osobności. Jest to epizod jedyny i niepowtarzalny. Jezus pragnie wiedzieć, Kim jest dla swoich uczniów, za kogo Go uważają. Jezus nie objawił uczniom od razu swojej Osoby. Przybliżał ją im stopniowo. Byli z Nim. Teraz przyszła chwila, kiedy zwraca się do nich i zadaje im dwa pytania. Chce wiedzieć od nich, co myśli o Nim lud, ale przede wszystkim, co o Nim myślą oni – jego uczniowie.
Jezus pyta uczniów: „Co o mnie mówią tłumy?” Dziwi to nieco uczniów, że Jezus chce się dowiedzieć, co ludzie o Nim mówią. Jest to oczywiście pytanie retoryczne. Jezus chce w ten sposób pobudzić uczniów, żeby uzewnętrznili myśli, które w nich są. Nie znaczy to, aby Jezusowi było obojętne, co ludzie o Nim sądzą; przecież Jezus również pragnie znaleźć posłuch u ludzi; Jezus głosi słowo, nie po to, żeby być wyśmianym, ale po to, żeby zostać wysłuchanym. W związku z tym chce wiedzieć, co znaczy Jego słowo dla ludzi i co o Nim samym myślą ludzie. Znalezienie przyjęcia u ludzi jest czymś zasadniczym dla Jezusa i zatem bardzo jest dla Jezusa ważne, jak Go ludzie odbierają: jako maga? jako proroka? jako niezwykłego człowieka? Uczniowie odpowiadają: „że jesteś Janem Chrzcicielem, inni że Eliaszem, że jednym z dawnych proroków”. Odpowiedź sama w sobie jest dość pocieszająca, bo oddaje niektóre charakterystyczne przymioty Jezusa. Lud postrzega Jezusa jako Jana Chrzciciela, a zatem jako człowieka surowych obyczajów, który prowadzi skromne życie; jako człowieka odważnego, zdolnego każdemu powiedzieć prawdę prosto w oczy. Dalej, jeśli widzi w Nim Eliasza, to znaczy, że tak jak Eliasz Jezus uchodzi za człowieka odważnego, który przemawia w imieniu Boga i dokonuje wielkich dzieł. Gdy ludzie widzą w Nim jednego z proroków, to znaczy, iż traktują Go jako rzecznika Boga, przez którego pośrednictwo Bóg teraz działa i przemawia. Ogólnie więc dla tłumów Jezus nie jest nowością w sensie absolutnym. Jest jednym z Bożych posłańców – proroków.
Zadanie drugiego pytania jest istotniejsze dla Jezusa i wymagało odwagi, gdyż zmierzało do wyjaśnienia istoty wzajemnej relacji: „A według was, kim jestem?” Jezus nie pyta uczniów, co myślą na temat głoszonej przez Niego nauki lub o jakiejś części Jego dzieła; pyta ich, co sądzą o Nim samym. Już samo pytanie wskazuje, że jest to dla Niego ważny moment. Jezus chce doprowadzić uczniów do jasnej świadomości i jednoznacznego wyznania. Jego pozycja zależy od tego, KIM JEST. Punktem centralnym nie jest nauczanie, lecz osoba.
Uczniom zawierzony został sekret królestwa Bożego i oni są przeciwstawieni tym „z zewnątrz”. Pytanie skierowane jest bezpośrednio do wszystkich uczniów i ma charakter prowokacji. Piotr odpowiada w imieniu wszystkich wyznając, że Jezus jest Mesjaszem Bożym. Czuje się z pewnością zadowolony, bo powiedział to, czego inni nie byli zdolni powiedzieć. Zaufanie okazywane przez Jezusa Piotrowi od chwili pierwszego powołania dawało mu poczucie, że ma do spełnienia ważną misję. Oto teraz obwieścił Mesjasza Bożego; dał wyraz temu, co nieśmiało i niezbyt wyraźnie tkwiło w innych uczniach. Ale oto znów Jezus zaskakuje, surowo napominając Piotra i innych uczniów, żeby nikomu o tym nie mówili. Pojawia się tu takie samo słowo, jak w scenie, w której Jezus rozkazuje złemu duchowi, by zamilkł (por. 4, 35). Zakaz dany uczniom jest równocześnie potwierdzeniem Jego misji. Ale my pytamy się, dlaczego Jezus, który pragnie, żeby ludzie Go poznali, działa tutaj jakby w przeciwnym kierunku. Wyrażenie „Mesjasz Boży” wyzwalało natychmiast całą gamę emocji i nadziei mesjańskich. Budziło nadzieję, że ten Mesjasz weźmie sytuację w swoje ręce i doprowadzi do rozwiązania wszystkich problemów. Dochodził więc w tym do głosu specyficzny obraz Mesjasza, Pomazańca Bożego. Piotr, a za nim pozostali uczniowie, wiedzieli, że Jezus jest Mesjaszem, ale nosili w sobie – jak się okazuje dalej – fałszywy obraz Mesjasza. Jezus w tzw. pierwszej zapowiedzi męki (9, 22) wyjaśnia tę sprawę.
W przeciwieństwie do obrazu Mesjasza, podkolorowanego czysto ludzkimi oczekiwaniami, jako spektakularnego zwycięzcy i gwaranta osobistego sukcesu tych, którzy się za Nim opowiedzieli, Jezusowe wyznanie głosi, iż Jego ziemska przyszłość, zanim okaże się zwycięstwem („trzeciego dnia zmartwychwstanie”), będzie najpierw przyszłością hańby, klęski i cierpienia. I będzie taką nie przez fatalny zbieg okoliczności albo ze względu na jakiś obowiązek moralny, od których można by lub nawet należałoby próbować jakoś się uwolnić, ale z samej natury rzeczy czy – jeszcze precyzyjniej z ustanowienia Bożego. Z woli Ojca Syn Człowieczy „musi wiele wycierpieć, będzie odrzucony, będzie zabity i po trzech dniach zmartwychwstanie”.
Zgodnie z zapowiedzią Jezusa, miarodajne autorytety ówczesnego Izraela odrzucą Go, nie przyjmą Go, potępią Go. To nie mieściło się w głowach apostołów. Był to problem niesłychanie trudny dla samych apostołów, dla judaizmu i pierwszych chrześcijan. Uczniowie nie przyjmują do wiadomości, że mógłby to być los ich Mistrza, który dopełni się Jego zabiciem. Spróbujmy znaleźć przyczynę tego niezrozumienia.
Zaraz po zapowiedzi męki Jezus powie: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie, niech codziennie bierze swój krzyż i niech mnie naśladuje” (9, 23). Wraz ze zmianą obrazu Mistrza musi się również zmienić kształt życia tych, którym zostało dane poznać Jezusa takim, jakim jest On naprawdę. Ich życie bowiem ma być niczym innym jak kroczeniem Jego śladami, odzwierciedlaniem we własnym losie, we własnych słowach i czynach losu, słów i czynów Mistrza, w ostatecznym rozrachunku – wcielaniem Ewangelii, której esencja sprowadza się do tego, że „musi wiele wycierpieć”, być odrzuconym, zabitym i zmartwychwstać. Te słowa, które na początku odnosiły się wyłącznie do życia samego Jezusa zostają teraz przełożone na życie Jego ucznia. Warto podkreślić, że w Ewangelii według św. Łukasza, pierwsza zapowiedź męki miała miejsce na osobności, to znaczy w gronie samych uczniów (9, 18), podczas gdy o warunkach naśladowania Go Jezus „mówił do wszystkich” (9, 23). Ów fakt powiększonego audytorium w Łukaszowym (także w Markowym) opisie tej sceny jest czymś znaczącym. Przede wszystkim „mówienie do wszystkich” wskazuje, iż apostołami są wprawdzie tylko niektórzy, ale powołanymi do naśladowania Jezusa okazują się wszyscy.
Owe warunki, wspólne dla wszystkich chrześcijan, wyrażają się w trzech imperatywach, z których dwa pierwsze oznaczają zdecydowane działania, natomiast trzeci – relację rozciągającą się w czasie: 1) niech się wyrzeknie samego siebie, 2) niech codziennie bierze swój krzyż i 3) niech mnie naśladuje.
„Codziennie brać swój krzyż” oznacza natomiast zaakceptowanie wszystkich konsekwencji naśladowania Jezusa, ze śmiercią włącznie. Przywykliśmy widzieć w tym sformułowaniu tzw. krzyż codzienny: to, co trudne i nieuniknione w ramach normalnego życia i posługiwania. Na pierwszy rzut oka takie właśnie rozumienie wydawałby się sugerować tekst Łukasza, w którym mówi się w niektórych tłumaczeniach właśnie o „krzyżu codziennym”. Jednak wszystko wskazuje na to, iż wymowa tego zdania zarówno u Łukasza (także w wersji św. Marka), jest o wiele bardziej radykalna. Krzyż, zanim stał się symbolem największej miłości i największej ofiary, był tylko narzędziem okrutnej i niejednokrotnie haniebnej śmierci z rąk rzymskich okupantów, i tylko jako taki był znany w Palestynie przed ukrzyżowaniem Jezusa. „Codziennie brać swój krzyż” w ówczesnym kontekście nie oznacza zatem mniej lub bardziej pogodnie przyjąć jedną więcej trudność codziennego życia, ale zgodzić się na wszystkie koszty naśladowania Mistrza, włącznie z możliwością śmierci okrutnej i kompromitującej. W świecie, który nigdy do końca nie był, nie jest i nie będzie przyjacielem Ewangelii, zawsze bowiem istnieje ryzyko mniej lub bardziej radykalnego prześladowania tych, którzy ją niosą. Jeśli ktoś chce naśladować Jezusa w takich okolicznościach, musi chcieć czynić to do końca, musi być gotowym przejść całą drogę nawet wtedy, gdy jako jedna z jej stacji pojawi się krzyż. Łukaszowa wzmianka o „codziennym braniu swojego krzyża” podkreśla, iż decyzję o gotowości na taką śmierć trzeba codziennie ponawiać (a zatem nie „codzienny krzyż”; ale krzyż wybierany każdego dnia na nowo).
Tym, czego się zatem żąda od uczniów, jest ciągłe, nieustanne zorientowanie na osobę Jezusa i ciągła, nieprzerwana więź z Nim. Chrześcijanin ma nie tylko stanąć za plecami Jezusa, ale stale się tam znajdować.
List do Galatów jest orędziem duchowej wolności otrzymanej w Chrystusie. Jak dochodzimy do tej wolności? Paweł odpowiada w dwóch zdaniach o niesłychanej wadze. Najpierw przez wiarę i chrzest wszyscy staliśmy się synami Bożymi o jednakowych przywilejach. Następnie przez tę samą przeżywaną wiarę i chrzest tworzymy jedno z Chrystusem, ponieważ „wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa”.